Wróciłam wczoraj. W głowie kalejdoskop obrazów jak z baśni, pod stopami ziemia się kołysze- ciało nie chce uwierzyć, że to już. Już w dzień jest ciepło, w nocy-ciemno a czysta pościel otula Cię troskliwie zamiast wilgotnego śpiwora. Niby wszystko super, tylko skąd ta dojmująca tęsknota? Skąd dreszcze podnoszące włoski na ciele w na samo wspomnienie nieziemskich zachwytów, których ja, mała mrówka, osesek zaledwie przyklejony do wielkiego łona Matki Ziemi doświadczałam jeszcze przed chwilą, wczoraj zaledwie? Tęsknota za bliskim osłupienia stanem nirwany, stanem, gdy wszystkie przyziemne problemy ulatują z wiatrem – nic nieznaczone w kontraście z monumentalnym Pięknem. „Chwilo trwaj!” – chciało się krzyczeć z niebotycznych klifów, „trwaj!” powtarzało echo w wąwozach, „trwaj!” grzmiały wodospady, „trwaj- śpiewały wieloryby a łagodnookie foki spoglądały na Ciebie mądrze wprost ze lśniąco-białych brył lodu przecinających leniwie lazurowe, lodowate wody przedwiecznych oceanów. „Trwaj!”- wyje mi dusza brutalnie wrzucona w szarą codzienność i mam nadzieję, że im głośniej wykrzyczę ten zachwyt, im bardziej będę się nim dzielić – tym więcej energii dostarczy mi na kolejne miesiące. Liczę, że w ten sposób uda mi się przetrwać długie miesiące dzielące mnie od wyprawy na Lofoty bo podobno tylko zobaczenie zorzy polarnej na żywo jest w stanie przyćmić wszystkie dotychczasowe wrażenia. Trudno mi w to uwierzyć, ale… czekam cierpliwie.